Pan Zygmunt Iliński, mieszkaniec Iławy napisał do władz wojewódzkich i samorządowych ws. ulicy w jego mieście, która nosi imię greckokatolickiego abp. Andrzeja Szeptyckiego, który, choć był polskim obywatelem, kolaborował z Adolfem Hitlerem i spierał krwawą SS Galizien. Zachęcał do odprawianie mszy św. za pomyślność fuhrera Trzeciej Rzeszy, a także oddelegował do SS podwładnych mu duchownych.

Ulica Szeptyckiego

Jest jedną z najmłodszych ulic naszego miasta. Pod koniec ubiegłego roku minęło okrągłe dziesięć lat od dnia zakończenia jej budowy i nadania jej nazwy. Połączyła ona rondo przy ulicy Kościuszki z odległymi o 500 m ulicami – Jagiellończyka i Narutowicza. Prawdziwą ozdobą, w zasadzie również całej Iławy, jest znajdujący się na jej końcu mały kościółek, a właściwie cerkiew Parafii Greckokatolickiej (obrządku bizantyjsko–ukraińskiego) p.w. Świętego Jana Apostoła. Budynek sakralny wtulony jest w ramiona innego, znacznie dłuższego budynku, ale w niczym nie umniejsza to jego wielkiej duchowej powagi. Prawie sto dwadzieścia lat istnienia obiektu o znaczeniu dzisiaj już zabytkowym, bez mała trzydzieści lat funkcjonowania parafii, ponad dwadzieścia lat od odprawienia w jej kościele pierwszej Mszy Świętej – to wszystko cieszy, sprawia pozytywne wrażenie, buduje i napawa optymizmem na przyszłość. Nie powinno być nigdy absolutnie żadnych przeszkód w tworzeniu i rozwijaniu instytucji służących ochronie tożsamości religijnej mniejszości narodowych i etnicznych, i z całą pewnością nie występują one w Iławie. Żywię nadzieję, że wierni tej parafii nie tylko doświadczają głębokiej satysfakcji z możliwości niczym nie skrępowanego wyrażania ich przekonań religijnych, ale także odczuwają, przynajmniej w jakimś tam sensie, wdzięczność dla władz miasta, które na przestrzeni lat nie pozostawały obojętne na ich potrzeby. Pewna kwestia jednak zdaje się zakłócać ocenę tych relacji, które w jednym przypadku daleko wybiegły poza ogólnie przyjęte normy.

W pierwszej połowie 2007 r. do Burmistrza Miasta Iława wpłynął wniosek od ks. Jarosława Gościńskiego, proboszcza wspomnianej wyżej parafii. Zwrócił się on w imieniu swoich parafian „z uprzejmą prośbą o nadanie dla nowo budowanej ulicy, która znajduje się w obrębie cerkwi greckokatolickiej p/w Św. Jana Apostoła w Iławie nazwy ulica Metropolity Andrzeja Szeptyckiego”. W owym wniosku autor w taki oto sposób uwypuklał majestatyczność przyszłego patrona nowej ulicy:

„Proponowana nazwa odnosi się do osoby wielkiego syna narodów polskiego i ukraińskiego. Metropolita Andrzej Szeptycki jest wnukiem wielkiego polskiego poety Aleksandra Fredry, był biskupem Lwowa, i jest kandydatem na ołtarze. Przez naszą cerkiew nazywany jest Mojżeszem i ojcem kościoła”.

Ksiądz proboszcz z optymizmem kreślił wizję przyszłości:

„Nadanie dla ulicy wspomnianej nazwy przyczyni się do lepszego poznania naszego kościoła, historii, zacieśni współpracę naszych narodów, a tym samym uczyni z naszego miasta ośrodek współpracy, zrozumienia, i wzajemnego szacunku”.

Do wniosku załączone zostały cztery fotografie „Sługi Bożego Metropolity Andrzeja Szeptyckiego” oraz jego trzy stronicowa „biografia, opracowana na podstawie książki pt. »Metropolita Andrzej Szeptycki – Pisma Wybrane«”.

Dnia 28 listopada 2007 r. Rada Miejska w Iławie, pod przewodnictwem Zbigniewa Rychlika, poddała pod głosowanie projekt uchwały „w sprawie nadania nazwy ulicy w mieście Iława”. W obecności dziewiętnastu radnych, przy jedenastu głosach „za”, przy czterech głosach „przeciwnych” i tyleż samo „wstrzymujących się”, Rada podjęła uchwałę, w której m.in. czytamy:

„§ 1. 1. Nadaje się nazwę ulicy biegnącej od ronda przy ul. Kościuszki w kierunku północnym do ulicy Jagiellończyka, ulica: »Metropolity Andrzeja Szeptyckiego«.
2. Do stosowania w celach urzędowych dopuszcza się nazwę skróconą ulica »Szeptyckiego«”.

No cóż, tyle krótko o faktach, dotyczących samego wypełnienia procedury nadania nazwy ulicy, a teraz może zdań kilka na temat mojej skromnej oceny tego wydarzenia, z perspektywy minionego ponad dziesięciolecia.

Prezentuję pogląd, że uchwała nr XVII/240/2007 Rady Miejskiej w Iławie z dnia 28 listopada 2007 r. ze wszech miar zasługuje na… jej uchylenie w ramach podjęcia nowej uchwały „w sprawie zmiany nazwy ulicy w mieście Iława”. Inaczej mówiąc, uważam, że aktualna „nazwa ulicy biegnącej od ronda przy ul. Kościuszki w kierunku północnym do ulicy Jagiellończyka” nie pochodzi od Boga, więc nie koniecznie musi ona obowiązywać „do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej”. Najwyższy już czas pochylić się nad tym, nad czym prawdopodobnie mało uważnie pochylono się przed laty. Polska jest dużym krajem o ponad tysiącletniej historii i nie brakuje w niej wielkich, znamienitych postaci. Stać nas na to, aby iławskie ulice nosiły imiona i nazwiska osób naprawdę zasłużonych dla kraju.

Z całym szacunkiem do ukraińskiej mniejszości narodowej, ale na patrona ulicy w Iławie nie jest potrzebny ktoś, dla kogo już za życia mowa polska przestała być jego mową, a polska pieśń przestała być jego pieśnią (niezbicie wynika to z ostatniego akapitu „biografii”, załączonej do wniosku ks. J. Gościńskiego). Z ogromnym szacunkiem staram się podchodzić do zapatrywań wiernych Parafii Greckokatolickiej w Iławie, ale nigdy nie będzie mojej aprobaty dla pierwszeństwa ich duchowych autorytetów w nazewnictwie ulic, kosztem postaci powszechnie w Polsce uznawanych za – przykładowo – oddane polskiej racji stanu. Z całą pewnością Roman Maria Aleksander (imię zakonne Andrzej) Szeptycki do tych drugich nie należy. Długo o tym można by mówić i pisać, ale czasem milczenie jest złotem. Nie będzie jednak ono takowym, jeżeli wśród wielu naprawdę dużych, niewątpliwych zasług byłego przywódcy duchowego ludności wyznania greckokatolickiego, zamieszkującej swego czasu tereny Galicji Wschodniej i Wołynia, przemilczy się prawdy niewygodne dla postrzegania wielkości ich autorytetu sprzed laty.

Co by dobrego nie przytoczyć na temat byłego metropolity lwowskiego i halickiego, a znalazłoby się tego całkiem sporo, i tak nie przykryje się jego ciemnej strony poczynań, niestety tak skrzętnie pomijanej w wielu opracowaniach autorstwa teologów, będących jednocześnie kapłanami Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej. Mam tu na myśli chociażby Jarosława Michała Moskałyka (ukr. Ярослав Михайло Москалик), profesora zwyczajnego teologii, pracownika naukowego Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W jego opracowaniu z 2010 r. na temat Andrzeja Szeptyckiego (Poznańskie Studia Teologiczne, Tom 24), próżno szukać „całej prawdy i tylko prawdy”, a ta skrywana jest całkiem obszerna. Ot jej dosłownie kilka przykładów…

Jeżeli prawdą jest, co piszą inni, a zawsze można to sprawdzić i zweryfikować, metropolita zaczął działać na szkodę państwa polskiego już przynajmniej na kilka miesięcy wcześniej, zanim po 123. latach stanu rozbiorowego państwo nasze odzyskało niepodległość. Pod koniec I wojny światowej, kiedy to podpisany został 9 lutego 1918 r. w Brześciu traktat pokojowy pomiędzy Państwami Centralnymi a Ukraińską Republiką Ludową, metropolita Szeptycki, będąc zagorzałym zwolennikiem powstającego państwa ukraińskiego, nie krył radości z faktu przyznania Ukrainie Chełmszczyzny, do której roszczenia zgłaszali również Polacy. Później, gdy proklamowano niepodległość państwową równoległego tworu w postaci Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, metropolita z miejsca zgodził się być posłem Ukraińskiej Rady Narodowej ZURL, jako członek Izby Panów. W trwającym z kolei od listopada 1918 r. ponad półrocznym konflikcie polsko–ukraińskim, Andrzej Szeptycki, w sposób nie budzący najmniejszych nawet wątpliwości, opowiedział się po stronie ukraińskiej i zaczął jeszcze wyraźniej identyfikować się z dążeniami politycznymi narodu ukraińskiego. Następnie, w pewnej części w wyniku zawodu, jakiego doznał po wojnie polsko–bolszewickiej, że nie przyniosła ona (mu) wolnej, niepodległej Ukrainy, na początku lat dwudziestych zaczął jeździć po wielu krajach Europy i świata. Odwiedził m.in. Belgię, Holandię, Francję, Anglię, Kanadę, Stany Zjednoczone i Brazylię. Wszędzie zabiegał o poparcie dla idei oderwania od Polski Galicji Wschodniej i utworzenia z niej osobnego państewka. Gdy ostatecznie jego zabiegi dyplomatyczne spaliły na panewce, a tym samym nadzieje legły w gruzach, skruszony, nie bez przeszkód powrócił do Polski i na krótki czas zaprzestał działalności politycznej. Długo jednak opinia publiczna pamiętała i wypominała mu antypolską postawę podczas podróży zagranicznej, a relacjonowana w Polsce była ona przez prasę bardzo szeroko.

Osobny rozdział w życiu metropolity Szeptyckiego, choć już końcowy w jego nie całkiem długim życiu, stanowił okres II wojny światowej. Stanął on wówczas w obliczu jeszcze bardziej dramatycznych wyborów, przed jakimi stawał do tej pory. Co interesujące – ks. Jarosław Gościński, w swojej lukrowanej laurce wystawionej Andrzejowi Szeptyckiemu, poprzez przesłaną Radzie Miejskiej w Iławie „biografię, opracowaną na podstawie książki pt. »Metropolita Andrzej Szeptycki – Pisma Wybrane«”, jego poczynaniom w latach 1939 – 1944 poświęcił zaledwie jeden krótki akapit. Zupełnie tak, jak by w tym okresie nic ciekawego nie działo się wokół niego, a działo się bardzo wiele.

O ile jeszcze w początkowym okresie wojny Szeptycki próbował tonować wśród Ukraińców rodzące się, obok antyrosyjskich, także antypolskie nastroje, o tyle już natychmiast po wejściu Wehrmachtu do Lwowa… poniósł go wręcz entuzjazm, bo jakże inaczej ocenić fakt wydania przez niego odezwy, w formie listu powitalnego. Dziękował w tym dokumencie Niemcom za wyzwolenie spod bolszewickiego jarzma. Andrzej Zięba, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego, nie ukrywa i mówi tu wprost:

„Stał się w tym momencie kolaborantem. Oczywiście […] nie była to kolaboracja ideologiczna tylko polityczna, taktyczna. Wierzył, że uda się zbudować Ukrainę u boku Niemiec. Państwa, które najpierw rozbiło Polskę, a teraz wzięło się za Związek Sowiecki”.

Inny znakomity naukowiec, jeden z największych znawców współczesnej polsko–ukraińskiej historii, Grzegorz Motyka (autor m.in. książki „Od rzezi wołyńskiej do akcji »Wisła«”) dodaje:

„Poparł też utworzenie przez ukraińskich nacjonalistów rządu Jarosława Stećki”.

Jeszcze zanim do tego doszło, tuż wcześniej, bladym świtem dnia 30 czerwca 1941 r., po wejściu do Lwowa jako pierwszego zwartego pododdziału Wehrmachtu, owianego złą sławą batalionu „Nachtigall”, złożonego z Niemców i Ukraińców, Szeptycki przyjął z honorami delegację tego batalionu. Wieczorem, podczas plenarnego posiedzenia dopiero co utworzonego rządu, przekazano zebranym pozdrowienia od… Stepana Bandery, a następnie odczytano (później także poprzez radio) pełen proniemieckiej, profaszystowskiej, prohitlerowskiej treści „Akt odnowienia Państwa Ukraińskiego”. Po kilku kolejnych przemówieniach, biskup Josyf Slipyj pozdrowił zebranych w imieniu metropolity Szeptyckiego. Z kolei przybyły pod koniec obrad prof. Hans Koch, oficer Abwehry, pozdrowił uczestników spotkania w imieniu… armii niemieckiej. Na zakończenie odśpiewano hymn ukraiński.

W kilka tygodni później, już po upadku rządu Stećki, który przetrwał zaledwie siedem dni, 22 lipca 1941, w imieniu swoim i narodu ukraińskiego, Andrzej Szeptycki skierował do Adolfa Hitlera własnoręcznie podpisaną deklarację. Deklarację – jak podkreślają to inni – chęci uczestnictwa w budowaniu „nowego porządku w Europie”. Po zdobyciu przez Wehrmacht Kijowa, a miało to miejsce we wrześniu 1941 r. (była to największa w dziejach klęska Armii Czerwonej), wysłał jeszcze do Führera list z gorącymi gratulacjami z okazji wielkiego zwycięstwa.

Gdy w roku 1943 na Wołyniu liczba ofiar wśród bezbronnej ludności narodowości polskiej zaczęła dopiero zbliżać się do dziesięciu tysięcy (osiągnęła tę liczbę pod koniec czerwca), a kulminacyjna fala rzezi dokonywanej przez oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii miała dopiero nadejść w lipcu i sierpniu (w sumie na samym Wołyniu zginęło najprawdopodobniej sześćdziesiąt tysięcy Polaków), dnia 28 kwietnia we Lwowie ogłoszono publicznie informację o formowaniu z ukraińskich ochotników galicyjskiej dywizji Waffen SS. Nadano jej nazwę 14. Dywizji Grenadierów Waffen SS, w skrócie nazywanej później także SS „Galizien”. Z tej to okazji wspomniany wcześniej biskup Slipyj odprawił nabożeństwo w katedrze św. Jura. Oczywiście za wiedzą i przyzwoleniem, a nawet z inicjatywy metropolity Szeptyckiego, który ponadto nieco później zatwierdził nazwiska dwunastu kapelanów obrządku greckokatolickiego do posługi duszpasterskiej w szeregach dywizji. Główne uroczystości z okazji jej utworzenia odbyły się 9 maja w Sanoku. O późniejszych zbrodniach wojennych ukraińskich żołnierzy SS „Galizien” napisano całe tomy. Walczyli także na froncie – ginęli jedni, na ich miejsce przychodzili drudzy. Tysiące najpierw zabijały, by potem być zabijanymi. Oddział przetrwał do końcowych dni wojny. Ostatni jego członkowie mieli znacznie więcej szczęścia niż rozumu i sumienia razem wziętych. Udało się im ujść z życiem; ich liczne ofiary tego szczęścia nie miały.

Wracając do wielkiego problemu rzezi wołyńskiej… Próbował przekonywać metropolitę obrządku greckokatolickiego metropolita obrządku łacińskiego – arcybiskup Bolesław Twardowski, że popełniane są na Polakach masowe zbrodnie i że należy wydać list pasterski potępiający te straszne czyny. Nie śpieszył się jednak metropolita Szeptycki do działania. Ba, czas leciał, ofiar przybywało, a jego w tym czasie stać było w zasadzie głównie na listowną polemikę ze swoim – jak by nie było – konkurentem. Grzegorz Motyka w swojej książce tak opisuje ocenę sytuacji przez Andrzeja Szeptyckiego:

„Odrzucił on tezę, jakoby wszystkie zabójstwa Polaków były dziełem Ukraińców. W jego ocenie duża część napadów miała charakter rabunkowy i dokonały ich różnorodne pod względem narodowościowym bandy, często pozostające pod komunistycznym wpływem. Według niego masowe mordy Polaków na Wołyniu poprzedziły »liczne zabójstwa« Ukraińców na Chełmszczyźnie (dał w ten sposób wyraz powszechnemu wśród ukraińskiej opinii publicznej w Galicji przekonaniu). […]. Korespondencja, jak widać, odsłoniła istotne różnice w postrzeganiu ówczesnej sytuacji przez obu hierarchów”.

Zaszczytu nie przynosi metropolicie także jego zachowanie z ostatnich miesięcy jego życia. Niedługo potem, jak Armia Czerwona wkroczyła do Lwowa, a z murów lwowskich budynków zdjęte zostały barwy polskiej państwowości (patrz: akcja „Burza”) i rozpoczęły się aresztowania polskich wojskowych z AK przez NKWD, w październiku 1944 metropolita Andrzej Szeptycki wysłał do Stalina „wiernopoddańczy list” z gratulacjami i podziękowaniami za przyłączenie ziem zachodnio–ukraińskich do Wielkiej Ukrainy. Ot jego fragment:

„Po zwycięskim pochodzie od Wołgi do Sanu, przyłączyliście na nowo zachodnie ukraińskie ziemie do Wielkiej Ukrainy (USRR). Za spełnienie tych testamentalnych pragnień i zmagań cały świat chyli czoło przed Wami […] …Ukraińców, którzy od wieków uważali się za jeden naród i chcieli być zjednoczeni w jednym państwie, składa Wam naród ukraiński serdeczne dzięki. Te światłe pociągnięcia wywołały i w naszej Cerkwi nadzieję, że Cerkiew jak i cały naród znajdzie w ZSRR pod Waszym przewodem pełną swobodę pracy i rozwoju w dobroci i szczęściu […]”

Patetycznie podnosił w swoim wniosku z roku 2007 do Rady Miejskiej w Iławie nieskazitelność postaci Andrzeja Szeptyckiego ks. Jarosław Gościński:

„… jest kandydatem na ołtarze”.

Z perspektywy 2007 r. dokładniej brzmiałoby to jednak tak: był kandydatem na ołtarze, gdyż chociaż dwukrotnie podejmowano poważne starania o beatyfikację Andrzeja Szeptyckiego (w… 1958 i 1962 roku), jednakże zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem, Watykan odrzucał te wnioski. Nie jest tajemnicą, że m.in. z powodu determinacji, popartej gruntowną wiedzą Prymasa Polski kardynała Stefana Wyszyńskiego. Później, poza kolejnymi, ale już tylko jakby nieśmiałymi próbami, oraz nie licząc zaledwie symbolicznego gestu papieża Jana Pawła II, nic oficjalnego w sprawie w zasadzie się nie działo, chociaż polemikom nie było końca. Andrzej Zięba, w dwa lata po podjęciu uchwały przez Radę Miejską w Iławie, w jednym z wywiadów, powiedział tak: „Kult Szeptyckiego w Polsce zamyka się w sektę, która nie dopuszcza żadnych głosów krytyki na jego temat”. Minęło kilka lat… Trzy lata temu papież Franciszek niespodziewanie zaczął – jak to niektórzy określają – „majstrować przy bombie z opóźnionym zapłonem” i zatwierdził „dekret o heroiczności cnót metropolity”, ale protestów nie ma końca. Przykładowo sygnatariusze drugiego swojego listu do papieża (pierwszy – z dnia 25 sierpnia 2015 r. pozostał bez echa), piszą bez ogródek: „Wielu z nas wzdryga się na myśl, że miałoby się modlić do takiego świętego”. W zakończeniu listu oświadczają:

„…uważamy […], że ze względu na Jego liczne błędy i poważne zaniechania, które przyczyniły się do potwornego ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, uznanie Go za błogosławionego byłoby przyjęte przez tysiące żyjących jeszcze Kresowian, którzy uciekli spod topora wychowanków Metropolity, jako głęboko błędną decyzję, bliską bluźnierstwu”.

Pod pismem widnieją podpisy władz Stowarzyszenia Instytut Kresów Rzeczypospolitej, Patriotycznego Związku Organizacji Kresowych i Kombatanckich oraz Stowarzyszenia Klubu Inteligencji Polskiej.

Biorąc pod uwagę chociażby tylko cząstkę zastrzeżeń Polaków pochodzących z ziem wschodnich przedwojennej Rzeczpospolitej, ale także zastrzeżeń hierarchów kościelnych, analizując przy tym wnioski z wyników badań wielu nie tylko polskich historyków, zaproponowanie na patrona jednej z iławskich ulic jedenaście lat temu postaci Andrzeja Szeptyckiego, i wyjście wówczas naprzeciw tejże propozycji poprzez decyzję grupy iławskich radnych, okazuje się być w całym tego słowa znaczeniu ironią losu, swoistym chichotem historii. Mieszkańcy Iławy mają pełne prawo powiedzieć w końcu:

NIE! Nie zgadzamy się na to! Dalsze trwanie w tym błędzie jest niedopuszczalne!

* * *

Jeśli zatem nie ulica Szeptyckiego, to za jakim patronem się opowiedzieć? Hm… Wiele jest możliwości, bardzo wiele. Na pewno należałoby posłuchać w tej sprawie mieszkańców Iławy, zapytać co o tym sądzą. Być może nawet ogół mieszkańców, a nie tylko wybranych, skupionych wokół tej czy innej opcji. Nie będę przy tym ukrywał – mówiąc poniekąd kolokwialnie – że mam swojego faworyta. Jestem głęboko przekonany, że warto byłoby przemyśleć, i to z kilku bardzo konkretnych powodów, zamianę patrona w osobie Andrzeja Szeptyckiego na patrona w osobie… Stanisława Szeptyckiego, jednego z sześciu braci Andrzeja. Szacowna to postać; z całą pewnością dla Polaków o wiele bardziej, niż wielce kontrowersyjna postać Andrzeja. Nie ma sensu, abym nakreślał tu rys biograficzny Stanisława Marii Jana Teofila Szeptyckiego (czworga był imion). Nieśmiało tylko zwracam uwagę na jego postać. Materiałów o nim można znaleźć w literaturze i sieci aż nadto. Pozwolę sobie zatem w zaledwie kilku zdaniach przypomnieć to, co najważniejsze o nim.

Wybuch I wojny światowej zastał go w służbie armii austro-węgierskiej, w korpusie dowodzenia. W pierwszej połowie 1916 roku na własną prośbę uzyskał przydział do Legionów Polskich, w których najpierw objął dowództwo III Brygady, a potem został mianowany komendantem całości Legionów, na czele których 1 grudnia 1916 roku miał zaszczyt wkroczyć do Warszawy. Przy tej okazji warto wspomnieć, że takim komendantem całości Legionów nigdy nie był Józef Piłsudski (dowodził jedynie I Brygadą). Wracając do postaci generała Stanisława Szeptyckiego, miał on odwagę w owym czasie przeciwstawić się szkodliwej dla interesów Polski polityce Niemiec i Austro-Węgier w stosunku do Legionów Polskich, co przypłacił w kwietniu 1917 r. odwołaniem go ze stanowiska. Tuż potem został mianowany generalnym gubernatorem lubelskim, jednakże po upływie dziesięciu miesięcy, w geście protestu przeciwko przekazaniu Chełmszczyzny Ukrainie na mocy traktatu brzeskiego z dnia 9 lutego 1918 r., ustąpił ze stanowiska. Pozwolę sobie przypomnieć, że w tym samym czasie jego brat – metropolita Andrzej Szeptycki, w związku ze sprezentowaniem Chełmszczyzny Ukrainie, nie posiadał się z radości. Jedna pierś matczyna ich wykarmiła, a jakże różne mieli spojrzenia na otaczającą ich rzeczywistość.

Od listopada 1918 r., już w wolnej Polsce, Stanisław zaczął służyć w Wojsku Polskim, w którym najpierw mianowany został generałem dywizji, by po niedługim czasie doczekać się stopnia generała broni. Okres wojny polsko–ukraińskiej to dla Stanisława Szeptyckiego czas służby na stanowisku szefa Sztabu Generalnego. Z kolei wojna polsko–bolszewicka pozwoliła mu – który to już raz – wykazać się w charakterze niezwykle skutecznego liniowca. Najpierw jako dowódca Frontu Litewsko–Białoruskiego, a potem 4. Armii, operującej wówczas na odcinku Polesia i Berezyny. Jak by tego było mało, bardzo szybko powierzono mu dowództwo jednocześnie nad trzema armiami – 1. 4. i 7. Po zawarciu pokoju z Rosjanami, nadal pełnił zaszczytne funkcje w wojsku, by w wyniku trzech powstań śląskich i ustaleń podpisanej w Genewie konwencji w sprawie Śląska, móc wkroczyć 20 czerwca 1922 r. na czele oddziałów Wojska Polskiego m.in. do odzyskanych Katowic.

Za swoje wybitne zasługi na rzecz walki o niepodległość i w obronie granic Rzeczpospolitej, wielokrotnie był odznaczany, w tym dwukrotnie uhonorowany został najwyższym polskim odznaczeniem wojskowym – Orderem Virtuti Militari. Dostąpił też splendoru członkostwa w Kapitule tego Orderu. Rok 1923 przyniósł mu wielce zaszczytną funkcję Ministra Spraw Wojskowych w drugim rządzie Wincentego Witosa. W mocno kontrowersyjnym wydarzeniu na tle historii Polski, jakim był niewątpliwie przewrót majowy, generał Stanisław Szeptycki opowiedział się po stronie popierającej legalny rząd RP. Skutek tego mógł być tylko jeden – z dniem 30 czerwca 1926 roku, na własną prośbę, został przeniesiony w stan spoczynku. Pod koniec życia wyznaczony jeszcze został na stanowisko prezesa Zarządu Głównego Polskiego Czerwonego Krzyża. Od pięciu lat na ścianie jednego z budynków Placu Piłsudskiego w Warszawie znajduje się piękna, niezwykle wymowna w swojej formie i treści tablica, upamiętniająca „w hołdzie” postać gen. Stanisława Szeptyckiego. Działająca do połowy 2016 r. Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (jej kompetencje przekazane zostały Instytutowi Pamięci Narodowej), oprócz krótkiego rysu biograficznego generała, zamieściła na niej także „fragment rozkazu nr 126 z dnia 4 sierpnia 1923 r. Ministra Spraw Wojskowych gen. Stanisława Szeptyckiego ustanawiającego w dniu 15 sierpnia Święto Żołnierza:

W dniu tym wojsko i społeczeństwo czci chwałę oręża polskiego,
której uosobieniem i wyrazem jest żołnierz.
W rocznicę wiekopomnego rozgromienia nawały bolszewickiej pod Warszawą
święci się pamięć poległych w wiekowych walkach z wrogiem
o całość i niepodległość Polski”.

Nieśmiało przypomnę, że wyrugowane z polskiej tradycji wojskowej przez komunistów w 1947 r. Święto Żołnierza, powróciło w postaci Święta Wojska Polskiego w dniu 15 sierpnia na mocy ustawy z dnia 30 lipca 1992 r. Tradycja okresu międzywojennego została więc przywrócona. My przywróćmy w Iławie pamięć generała broni Stanisława Szeptyckiego – wojskowego, dyplomaty i polityka Polski Odrodzonej.

Tekst: Zygmunt Iliński

Źródło: isakowicz.pl

  1. Tym co głosowali za zbrodniczego ukraińca Andrzeja Szeptyckiego powinno postawić prokuratorskie zarzuty działania na szkodę Państwa Polskiego. Brawo dla Pana Ilińskiego za inicjatywę zmiany nazwy ulicy.

  2. Brawo dla Pana Zygmunta za podjęcie tego jakże ważnego i palącego tematu. Analiza historyczna życiorysu abpa Szeptyckiego dobitnie pokazuje, że nadgorliwość niektórych urzędników czy jak w tej sytuacji samorządowców bywa gorsza od… i zwyczajnie niemądra. Dlatego raz jeszcze popieram apel o zmianę patrona ulicy, niechby i na wspomnianego w tekście brata generała Stanisława Szeptyckiego, polskiego żołnierza i patriotę.

Comments are closed.