Fot.: Vytautas Landsbergis – po lewej; Mikołaj Falkowski – po prawej.

Niedawno minęła kolejna rocznica zawarcia Traktatu o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy między Polską a Litwą. Smutna to jednak rocznica. A wszystko za przyczyną niewypełniania, a wręcz jednostronnego łamania przez Litwę Traktatu. Są to praktyki urągające wszelkim standardom europejskim, sprzeczne z podpisanymi przez Litwę umowami międzynarodowymi. W świetle politycznych świateł trwa od lat żenujący spektakl litewskiej gry na zwłokę, klasycznego przeciągania liny z Polską. Obecna polska dyplomacja skandalicznie nabrała wody w usta. A w cieniu tej gry łamane są prawa polskiej mniejszości, tak samo, jak łamany jest traktat polsko-litewski, symbol niedotrzymanych przez Litwę zobowiązań. Trzeba te fakty przypominać, bo polskojęzyczni zaprzańcy, jak określono by ich w dawnej Rzeczypospolitej, z ZW i Kuriera Wileńskiego opublikowali piejące z zachwytu teksty na temat traktatu, które odbieram jako haniebny manifest zwolenników asymilacji.

Polskość na Wileńszczyźnie jest mocno zakorzeniona

Nowe otwarcie w stosunkach polsko-litewskich nastąpiło po odzyskaniu przez oba państwa suwerenności. Wzajemne popieranie na arenie międzynarodowej, wspólne aspiracje do członkostwa w NATO i Unii Europejskiej miały stworzyć dobre warunki do dalszej współpracy. Problemem pozostawała jednak kwestia dyskryminacyjnego traktowania mniejszości polskiej na Litwie. Ale to miało się zmienić, jak zapewniali politycy litewscy, po podpisaniu traktatu, który miał rozwiać wszelkie wątpliwości i uregulować status mniejszości narodowych po obu stronach granicy. Niestety, Traktat pozostał martwy w części dotyczącej polskiej mniejszości na Litwie. Przed analizą jego zapisów warto przypomnieć kilka faktów. Polacy na Litwie mieszkają od prawie siedmiuset lat i są mniejszością autochtoniczną. W wyniku powojennej zmiany granic, tak zwanej zdrady jałtańskiej, regiony etnicznie polskie znalazły się poza Macierzą. Pomimo okupacji, ponarskich mordów i wysiedleń, półwiecza sowietyzacji oraz eufemistycznie brzmiącej repatriacji, społeczność polska na Litwie przetrwała. Tradycyjnie największe skupiska Polaków są na Wileńszczyźnie. W rejonie wileńskim Polacy – to 60 procent, w stołecznym Wilnie – 17 procent, a w rejonie solecznickim – aż 80 procent ogółu mieszkańców. Liczby te powinny zobowiązywać do szczególnego traktowania Polaków na Litwie.

Traktatowe zobowiązania, najważniejszy art. 15

To dlatego w traktacie polsko-litewskim, w artykule 13. zapisano, że układające się Strony zobowiązują się do poszanowania międzynarodowych zasad i standardów dotyczących ochrony praw mniejszości narodowych, w szczególności zawartych w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, w Międzynarodowych paktach praw człowieka, w odpowiednich dokumentach OBWE, a także w Europejskiej Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności. Ponadto dodano, że osoby należące do mniejszości polskiej, które są polskiego pochodzenia albo przyznają się do narodowości, kultury lub tradycji polskiej oraz uznają język polski za swój język ojczysty, mają prawo indywidualnie lub wespół z innymi członkami swej grupy do swobodnego wyrażania, zachowania i rozwijania swej tożsamości narodowej, kulturowej, językowej i religijnej, bez jakiejkolwiek dyskryminacji. Zwrot „bez jakiejkolwiek dyskryminacji” ma tu kluczowe znaczenie. Mimo to, dla jasności interpretacyjnej, w kolejnym 14. artykule traktatu doprecyzowano i dookreślono szczególne prawo do swobodnego posługiwania się językiem mniejszości narodowej w życiu prywatnym i publicznie oraz używania swych imion i nazwisk w brzmieniu języka mniejszości narodowej. Kropkę nad traktatowym „i” postawił zaś kluczowy dla zachowania polskości na Litwie i najważniejszy w moim przekonaniu zapis artykułu 15. Traktatu, mówiący wprost, że Strony powstrzymają się od jakichkolwiek działań mogących doprowadzić do asymilacji członków mniejszości narodowej wbrew ich woli oraz zgodnie ze standardami międzynarodowymi powstrzymają się od działań, które prowadziłyby do zmian narodowościowych na obszarach zamieszkanych przez mniejszości narodowe. Co z tego zostało? Polska ze swej strony wywiązała się ze wszystkich zobowiązań traktatowych. Dodatkowo w gminie Puńsk wprowadzono 30 litewskich nazw dla wsi i osad. Litwa zaś do tej pory nie wywiązała się ze swoich zobowiązań. A polska dyplomacja i rząd przyjęła postawę grobowego milczenia, zaś na placówce w Wilnie zasiadają dyletanci, nierozumiejący i nieczujący kresowej polskości, a sama ambasador Urszula Doroszewska porusza się w sprawach Polaków na Litwie jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany. W czyim interesie dzieje się to wszystko? Na pewno nie polskim.

Wbrew umowom

Od samego początku Litwa dokonuje obstrukcji traktatu i działając w złej wierze łamie jego zapisy. Tak samo jak z premedytacją narusza inne konwencje i traktaty, które podpisała i ratyfikowała. Wbrew zasadom wprowadziła natomiast ustawę o języku państwowym przewidującą nazewnictwo wyłącznie w języku litewskim. Jest to sytuacja nader kuriozalna, gdyż do niedawna na dwujęzyczność pozwalała ustawa o mniejszościach narodowych, której po 19. latach obowiązywania, w roku 2010, nie przedłużono (sic!). Doszło w ten sposób do niespotykanego w Unii przypadku, gdzie w kraju członkowskim o znacznym odsetku mniejszości narodowych zlikwidowano przewidzianą dla nich ochronę prawną. To ewidentny regres prawny, niezgodny z zaleceniami OBWE i Komisji Weneckiej. A co najważniejsze, niezgodny z duchem prawa międzynarodowego. Traktat z Lizbony także kładzie wielki nacisk na ochronę dziedzictwa kulturowego i językowego, wspierając różnorodność językową jako jedną z zasad podstawowych Unii Europejskiej. Jest to prawo przyznane obywatelom Unii w art. 21 i 22 Karty praw podstawowych, co oznacza, że próba wprowadzenia wyłączności danego języka stanowi ograniczenie i naruszenie podstawowych wartości Unii. Samo zaś pojęcie różnorodności językowej obejmuje w prawie unijnym zarówno języki urzędowe, jak też „współurzędowe”, regionalne oraz języki, które nie są oficjalnie uznane na terenie państwa członkowskiego. To ważna definicja w kontekście haniebnego, urzędowego zwalczania wielojęzyczności na Litwie. Podobnie zresztą Litwa ignoruje Konwencję Ramową Rady Europy o Ochronie Mniejszości Narodowych, którą władze litewskie podpisały i ratyfikowały. Wbrew zasadom i dobrym obyczajom międzynarodowym nie implementowały jej do swojego systemu prawnego i tym samym nie przestrzegają jej. A Konwencja mówi wprost, że w rejonach tradycyjnie zamieszkanych przez znaczącą ilość osób należących do mniejszości narodowej będą umieszczane również w języku mniejszości nazwy lokalne, nazwy ulic i inne oznakowania topograficzne o charakterze publicznym. Nadto zapewnia się możliwość używania języka mniejszości w stosunkach pomiędzy mieszkańcami a organami administracyjnymi. Jest jeszcze jedna ważna konwencja, o której Litwa nie chce słyszeć. To Europejska Karta Języków Regionalnych i Mniejszościowych. Litwa należy do niechlubnego grona nielicznych państw posiadających dużą ilość mniejszości narodowych, które nie ratyfikowały Karty. W tej sprawie zdecydowane stanowisko zajął w 2014 roku Parlament Europejski. W specjalnej rezolucji dotyczącej różnorodności językowej wezwał państwa, które tego nie uczyniły, do podpisania i ratyfikowania tejże Karty. Wezwał również do potępienia wszelkich praktyk, które poprzez dyskryminację językową lub poprzez narzuconą bądź ukrytą asymilację zwracają się przeciwko językowi i tożsamości innych wspólnot. Litwa wszystko ignoruje, a polski rząd i dyplomacja milczy.

Dyskryminacja w stylu Landsbergisa – kradzież polskiej ziemi

Nazywany największym polakożercą Vytautas Landsbergis zasłynął z antypolskiego wezwania do „historycznego zwycięstwa nad Polakami.” Jego antypolski program jest sukcesywnie realizowany od początku istnienia niepodległej Litwy. Przykładów jawnie dyskryminującej, antypolskiej polityki wobec mniejszości polskiej jest wiele. Najbardziej haniebnym procesem na Litwie w najnowszej historii państwa jest proces restytucji ziemi. Już w 1991 roku z inicjatywy Landsbergisa wprowadzono Ustawę o reformie rolnej i tzw. „przenoszenie ziemi”. W jej wyniku do dzisiaj zwrócono ponad 99% ziemi należącej niegdyś do Litwinów lub w inny sposób zaspokojono ich roszczenia. Natomiast władze robią wszystko, aby nie zwrócono ziemi Polakom. Po latach trwania reformy władze twierdzą, że w Wilnie i wokół stolicy ziemi w ogóle nie wystarczy. Zatem wielu miejscowym byłym właścicielom i ich spadkobiercom, Polakom, ziemia nie jest zwracana, co narusza ich prawa i jest dyskryminacją na tle narodowościowym. W 1994 roku podpisano Traktat polsko – litewski, antypolska reforma rolna spowolniła na dwa lata, Landsbergis na krótko dostosował się do zapisów Traktatu i sondował reakcje Polski, a raczej ich brak. W konsekwencji, rozzuchwalony, łamiąc Traktat z Polską zakazujący w art. 15 zmian narodowościowych na obszarach zamieszkanych przez mniejszości narodowe, w 1997 po krótkiej przerwie, wprowadził ustawę o „przenoszeniu ziemi”. Przedtem, w 1996 roku w ramach „Wielkiego Wilna”, do stolicy przyłączono kilkadziesiąt miejscowości podwileńskich zamieszkałych w większości przez ludność polską. Decyzja spowodowała niedozwolone w Traktacie i prawie międzynarodowym zmiany demograficzne na szkodę polskiej społeczności i wbrew protestom Polaków przeciwko nowemu podziałowi administracyjnemu naruszono strukturę terytorialną i demograficzną Wileńszczyzny.

W tym samym 1996 roku ustanowiono zawyżony próg wyborczy dla mniejszości narodowych. Przed wyborami wielokrotnie zmieniano granice okręgów wyborczych na niekorzyść polskiej mniejszości, mimo, że stoi to w sprzeczności z wytycznymi Komisji Weneckiej przy Radzie Europy zakazującymi wszelkich zmian w prawie wyborczym na rok przed wyborami oraz zalecającymi ochronę okręgów wyborczych zamieszkałych przez mniejszości narodowe. A jednak władze litewskie przeprowadziły skrajnie niekorzystny dla Polaków podział okręgów, włączając znaczne obszary zamieszkałe przez ludność polską do okręgów z przewagą ludności litewskiej. W sposób bezprecedensowy we współczesnej Europie Litwa prowadzi politykę asymilującą mniejszości narodowe. Niezgodnie z Konwencją i Traktatem powoduje zmiany składu narodowościowego na obszarach zamieszkanych przez polską mniejszość. Widać to doskonale w procesie zwrotu ziemi skolektywizowanej w czasach ZSRR. W okolicach Wilna znaczną część ziemi będącej ongiś własnością miejscowej polskiej ludności teraz przekazuje się osadnikom pochodzenia litewskiego. W tym celu wykorzystuje się wspomnianą wyżej procedurę „przeniesienia ziemi” polegającą na tym, że osoba z głębi Litwy może ją „przenieść” pod Wilno, jakkolwiek niedorzecznie to brzmi. W rezultacie prowadzi to do sukcesywnej zmiany w strukturze demograficznej i własnościowej na Wileńszczyźnie. To właśnie w 1997 wprowadzono największe nadużycia prawne wobec ludności polskiej na Litwie na płaszczyźnie zwrotu ziemi. Znowelizowano powtórnie Ustawę o reformie rolnej, która „przeniesienie ziemi” w dowolnie wybrane miejsce umożliwiała. Ewenement na skalę światową, na Litwie z nieruchomości uczyniono ruchomość. Przyjęcie ustawy o przenoszeniu ziemi, było krokiem uderzającym przede wszystkim w miejscową ludność polską, mieszkającą w Wilnie i jego okolicach. Wciąż trwa proces przesiedlania osób narodowości litewskiej na tereny Wileńszczyzny, dotychczas zwarcie zamieszkałe przez mniejszość polską. Taki proceder stał się możliwy dzięki temu, że w ramach ustawy o prawie obywateli do zachowanych nieruchomości (tzw. ustawa reprywatyzacyjna) ziemię jako majątek nieruchomy przekształcono w majątek ruchomy. Zgodnie z wyżej wspomnianą ustawą każdy obywatel Litwy, były właściciel ziemi, może występować o „przeniesienie” swojej byłej własności ziemskiej w dowolny zakątek kraju. Taki przepis ustawy pozwala, by małowartościową ziemię z prowincji kraju „przenosić” pod stolicę, gdzie ziemia jest droga, a przed wojną jej właścicielami byli niemal wyłącznie Polacy. Pomimo, że litewskie ustawodawstwo przewiduje pierwszeństwo zwrotu ziemi miejscowym właścicielom, spotykają się oni z ciągłymi problemami w administracji litewskiej, która opóźnia lub wręcz uniemożliwia zwrot własności Polakom, obywatelom Republiki Litewskiej. Ze skandalicznego procederu „przeniesienia ziemi” skorzystał sam Landsbergis z rodziną i „przeniósł” sobie ziemię pod Wilno. Tak oto wprowadzono urzędowe wywłaszczanie Polaków z ich ojcowizny, tym samym wyrzucając Traktat do kosza.

Zamach na polską oświatę

Inna rzecz to sprawy oświaty. Nauczanie dzieci i młodzieży w języku ojczystym ma zasadnicze znaczenie dla zachowania i rozwoju polskości na Kresach. Na Litwie utrudniane jest funkcjonowanie i rozwój szkolnictwa polskiego. Na obszarach, na których Polacy stanowią większość mieszkańców, władze litewskie stworzyły dodatkowy, alternatywny i uprzywilejowany system szkolnictwa państwowego, wyłącznie litewskojęzycznego. Tylko dzięki determinacji polskiej społeczności, strajkom szkolnym oraz dzięki skutecznej politycznej aktywności AWPL-ZChR, kierowanej przez europosła Waldemara Tomaszewskiego, udało się zachować, a nawet wzmocnić polskie szkolnictwo na Wileńszczyźnie. W 2011 roku z inspiracji partii Landsbergisa celowo przyjęto Ustawę o oświacie, która pogarszała sytuację oświaty polskiej na Litwie, na mocy której niektóre przedmioty w szkole polskiej zaczęto wykładać po litewsku. Ustawa stała się narzędziem dyskryminacji polskiej mniejszości narodowej poprzez ograniczenia statusu języka ojczystego mniejszości, jego deprecjacji i usuwania z życia publicznego. Wówczas sytuacja ta spotkała się ze zdecydowaną reakcją ówczesnego polskiego MSZ i samego ministra Radosława Sikorskiego, który jednoznacznie stanął w obronie polskiej oświaty. Dzisiaj, gdy sprawy polskiej oświaty nadal są poddawane presji lituanizowania polskich szkół, gdy wciąż łamane są prawa oświatowe Wilniuków zagwarantowane przecież w Traktacie, to nie ma reakcji obecnego MSZ. Zapadła martwa cisza tak, jak martwy jest Traktat polsko – litewski.

Falkowski – samozwańczy „specjalista” ds. kresowych

Za to jakiś czas temu, samozwańczy „specjalista” od polskości na Kresach, Mikołaj Falkowski, o ironio prezes Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie, jak pisały media polonijne, za plecami Polaków na Litwie uzgadniał z wiceministrem oświaty Litwy Kazakevičiusem nieprzychylne dla polskich szkół projekty, co zostało ostro skrytykowane na XV Zjeździe ZPL przez posła, członka sejmowego komitetu oświaty Jarosława Narkiewicza. Dodatkowo Falkowski zaczął podważać istotę i największy sens polskiej oświaty na Litwie oraz nauczanie wszystkich przedmiotów w języku polskim. Pod koniec sierpnia 2019 roku w polskojęzycznych lewicowo-liberalnych mediach podjął próbę zdyskredytowania tradycyjnego, polskiego systemu nauczania na Wileńszczyźnie, który od pokoleń jest skutecznym gwarantem zachowania polskiej tożsamości na Ziemi Wileńskiej oraz nośnikiem polskiej mowy, kultury i historii. Falkowski w sposób niedorzeczny wezwał litewskich Polaków, by porzucili „trwanie przy swoim” oraz stwierdził, że Polacy na Wileńszczyźnie powinni „dostosować się do zmian” biorąc za wzór liberalne koncepcje multikulturowe. Natomiast polski system oświaty na Litwie nazwał w sposób arogancki i pogardliwy „rachitycznym przeżytkiem”. Sugerował branie przykładu z polskiej szkoły w Dyneburgu na Łotwie, zachwalając przy tym jej wielonarodowy charakter jako rzekomo lepszy od systemu polskiej oświaty na Litwie, sugerując jednocześnie przyjęcie tego rozwiązania. Była to wypowiedź niedorzeczna, gdyż nie brała w ogóle pod uwagę historycznych uwarunkowań dotyczących polskości na Kresach i wynikających z tego faktu różnic. Z drugiej zaś strony to wypowiedź niebezpieczna, a podany przykład szkoły w Dyneburgu chybiony, ponieważ Łotwa w ramach reformy oświaty zadecydowała, że w ciągu kilku lat w szkołach średnich w tym kraju nauczanie będzie się odbywać wyłącznie w języku łotewskim. Zastosowanie tego modelu na Litwie, do którego nakłania Falkowski, oznaczałoby nieuchronną depolonizację Wileńszczyzny oraz bezwzględną asymilację polskiej społeczności, a w konsekwencji tych procesów doszłoby do jej wynarodowienia. Takie wypowiedzi i propozycje Falkowskiego to niedopuszczalny przejaw zwalczania polskości na Kresach. Zwłaszcza, że stoją one również w sprzeczności z Traktatem polsko-litewskim, w którym obie umawiające się strony zobowiązały się do „zapewnienia odpowiednich możliwości nauczania języka mniejszości narodowej i pobierania nauki w tym języku w przedszkolach, szkołach podstawowych i średnich”. Falkowski, jako urzędnik zajmujący się Polonią i Polakami za granicą powinien o tym wiedzieć, a jeśli tak, to jego działania odbierać należy jako celowe szkodzenie Polakom na Wileńszczyźnie, zwłaszcza że w tym samym wywiadzie poddał w wątpliwość liczbę Polaków mieszkających na Litwie, co jest kolejnym przykładem jego złej woli. Patrząc na to wszystko powstaje pytanie, czy polską politykę wschodnią prowadzi jeszcze MSZ, czy już Falkowski? Ten sam, który poprzez fundację rozdaje hojnie miliony, pieniądze polskiego podatnika na prywatne media Czesława Okińczyca, którego nazwisko znalazło się na tzw. Liście Tomkusa, osób podejrzewanych o współpracę z KGB, czy na prywatne media Klonowskich, którzy z lubością startują i wspierają niepolskie listy wyborcze w każdych kolejnych wyborach. Natomiast sekuje media związane z oficjalnymi polskimi organizacjami na Litwie, którym Polacy zaufali. W czyim interesie to czyni? Bynajmniej nie polskim. To w jego sprawie list do premiera skierowali europosłowie PiS pisząc: „fundacja pod rządami Falkowskiego zamiast pomocą bardziej zajmuje się ściganiem Polaków na Wschodzie.” Protestowali także działacze polonijni z całego świata. Nie na tym powinna polegać aktywność i działalność prezesa tak ważnej fundacji, który zamiast skupienia się na pomocy i wspieraniu jedności środowisk polskich i polonijnych, bardziej rozbija i dezintegruje polskość, zwłaszcza na Kresach, uprawiając własną, szkodliwą politykę. Rozdaje nie swoje pieniądze, uzależnia od tego media i dziennikarzy, a tym samym wpływa na ich niezależność. Nic więc dziwnego, że potem ukazują się w ZW czy Kurierze artykuły piejące stadnie z zachwytu nad Traktatem polsko – litewskim, który jest przez stronę litewską łamany. Szkoda, że do tego chóru ideowych kastratów dołączyła też Wilnoteka, którą uważałem do tej pory za propolską, ale jak widać do mediów sponsorowanych przez Falkowskiego ma zastosowanie łacińskie przysłowie pecunia non olet – pieniądze nie śmierdzą.

Traktat do audytu, czas na zmiany

Sprawa wbrew pozorom jest nader oczywista. Łamanie Traktatu i dyskryminacja polskiej mniejszości narodowej na Litwie jest pogwałceniem prawa międzynarodowego i wyrazem złej woli państwa w podejściu do ratyfikowanych traktatów i konwencji. Pacta sunt servanda, umów należy dotrzymywać, to jedna z podstawowych norm w stosunkach międzynarodowych, potwierdzana w wielu aktach prawa międzynarodowego. W Konwencji wiedeńskiej o prawie traktatów zapisano, że każda umowa jest wiążąca, powinna być wypełniona w dobrej wierze i nie można złamania umowy usprawiedliwiać postanowieniami prawa wewnętrznego. A to właśnie czyni od lat Litwa, usprawiedliwiając swoje działania wobec polskiej mniejszości prawem wewnętrznym. W tej sytuacji inicjatywa leży po stronie państwa polskiego, którego obowiązkiem jest ochrona swojej mniejszości poza granicami. Jak widać, Litwa nie przejawia zamiaru wypełnienia zawartych wcześniej umów. A zatem Polska może skorzystać z dozwolonych prawem międzynarodowym form nacisku w celu wyegzekwowania zawartych zobowiązań. Trzeba tylko chcieć, a polska dyplomacja musi realizować polski interes narodowy, a Litwa musi zrozumieć, że w pełni dobre relacje będą możliwe tylko wtedy, gdy szanowane będą prawa Polaków na Litwie, a Traktat wypełniany bez żadnych wyjątków. I zamiast hucznie otwieranego szampana z okazji kolejnej rocznicy Traktatu, politykom po obu stronach granicy przydałby się zimny prysznic i dogłębna refleksja nad stanem dwustronnych relacji. Najwyższy czas na zmiany. Pozytywnym zwiastunem jest ostatnia wizyta głowy polskiego rządu, premiera Mateusza Morawieckiego, który spotkał się z przedstawicielami polskiej społeczności, Związkiem Polaków na Litwie, Akcją Wyborcza na Litwie – Związkiem Chrześcijańskich Rodzin i Macierzą Szkolną, gdzie problemy te zostały poruszone i pojawiła się szansa, że nareszcie będą one rozwiązane. Jeśli nie nastąpi to teraz, to na pewno po zbliżających się w Polsce wyborach, być może przedterminowych, gdy dojdzie do zmiany parlamentu. Zdrajców i szkodników polskiej sprawy na Kresach, a zwłaszcza na Litwie, trzeba będzie nazwać po imieniu, a rzucających srebrniki, zwłaszcza w różnych fundacjach, rozliczyć.

Antoni Matulewicz

(materiał nadesłany)

  1. MSZ i podległe fundacje od dawna nie służą Polakom na Kresach. Finansują podmioty ewidentnie służące rozbijaniu jedności polskiego społeczeństwa. Finansują skompromitowanych ludzi, którzy nigdy nie zostali wybrani przez polską społeczność na swoich przedstawicieli, a nawet wręcz stronników asymilacji czyli depolonizacji. Do tego figurujących na listach współpracowników sowieckiej KGB (Okińczyc i Radio znad Willi) oraz Klonowskich (Kurier Wileński) którzy co wybory to startują z innych komitetów, byle tylko przeciwko reprezentantom Polaków z AWPL. Tak wygląda ta niewesoła sytuacja.

  2. Należy się zastanowić kto odpowiada za politykę RP wobec Kresów. Dziś jest to bez wątpienia minister Jan Dziedziczak. I co wiadomo?
    Otóż już we wrześniu 2016 roku, podczas zjazdu Polonii Amerykańskiej w Rzeszowie, mówił o „potrzebie” odwołania prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej oraz prezesa Związku Polaków na Litwie (sic!!!). Wkrótce potem jego człowiek postawiony na czele Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie, Falkowski – zapoczątkował szaleńczy atak i wytoczył oskarżenia wobec prezesa ZPL. W całej tej intrydze chodziło o takie osłabienie tej największej, niezależnej i najbardziej zasłużonej organizacji Polaków kresowych, by ją zmarginalizować na wzór tego, co już zrobiono wcześniej na Ukrainie i Białorusi (tamtejsi Polacy niestety nie odgrywają żadnej istotnej roli, ich organizacje są rozdrobnione i zmarginalizowane, chodzą na pasku Dziedziczaka uzależnieni od dofinansowania).
    Takie są realia, gdzie wyznawcy „doktryny giedroyciowej”, czyli faktycznej depolonizacji Kresów w zamian za układanie relacji z państwami post-owieckimi (Ukraina, Litwa), czynią wielkie szkody polskiemu dziedzictwu kresowemu.

  3. Czego nie zniszczył Landsbergis i jego towarzysze sajudziści, to jest teraz dewastowane przez tzw. giedroyciowców z Polski, tych z MSZ, z różnych fundacji, rozmaitych doradców i publicystów, którzy realizują nie polski interes na Kresach, a jakąś szkodliwą utopię.

  4. Polityka zagraniczna Polski wobec tzw. ziem utraconych powinna być nastawiona w pierwszym rzędzie na pomoc Rodakom którzy tam pozostali, na ziemiach swoich ojców, gzie pielęgnują polską spuściznę. Tymczasem doktryna Giedroycia, która opanowała MSZ, rozmaitych doradców i ekspertów, powoduje zwijanie polskości z tych terenów, a także osamotnienie naszych Rodaków i tak już przecież doświadczonych przez historię. Autor przytoczył porażające informacje, jak za polskie pieniądze polskość na Kresach jest de facto likwidowana. Trudno to zaakceptować. Czas na oczyszczenie MSZ ze spuścizny gieremkowskiej, która tam się rozsiadła.

  5. Ojcem chrzestnym rozbijaczy polskości na Kresach jest teraz Dziedziczak, a na Litwie te zadania wykonuje przez rozdawanie judaszowych srebrników Falkowski który kieruje teraz Fundacją Pomoc Polakom na WSchodzie, chociaż jak napisała do premiera grupa europosłów, jest to raczej pod rządami Falkowskiego „Fundacja ścigania Polaków”, skandal i kompromitacja. Z takiego działania Dziedziczaka i Falkowskiego cieszy się jedynie największy polakożerca na Litwie Landsbergis!!!

  6. Bardzo trafna analiza tego co dzieje się w sprawach Litwy i zdrady narodowej wobec Polaków na Wileńszczyźnie. Te analizę należy rozpowszechniać wszędzie, a zwłaszcza tam gdzie decyduje się o Kresach.

  7. Polacy na Wileńszczyźnie to najlepiej zorganizowana mniejszość narodowa na świecie. A polskości, którą mają w genach mogliby uczyć tych pseud-ourzędników.

  8. Kurier i rodzina Klonowskich też przeszli wielką zmianę w złym kierunku. Ale jak wiadomo pieniądze, a szczególnie wielkie pieniądze, potrafią zmienić każdego.
    Kurier właściwie przestał już być Wileński, a jest teraz marionetką giedroyciowców finansowaną przez sakiewiczowskie srebrniki, stał się tubą propagandy nadawaną z Warszawy przez ośrodki zmierzające do depolonizacji Kresów. Przejęcie mediów stało się jednym z ważnych narzędzi służących tej wyjątkowo podłej akcji.

    Radio i portal Znad Willi to prywatny biznes Cz. Okinczyca, którego nazwisko jako jedynego Polaka figuruje na haniebnej „liście Tomkusa”, czyli w spisie współpracowników sowieckiej KGB. I ten ktoś regularnie dostaje z Polski miliony złotych na prowadzenie tych gadzinowych mediów, które paskudnie szkodzą polskości, opluwają polskich działaczy i organizacje, które niczym jad sączą w umysły odbiorców chorą śpiewkę z korzyści z tzw integracji czyli asymilowania, podważają sens polskiego szkolnictwa i tak dalej…

  9. Jest troche takich osobników co się ulokowali na wygodnych stanowiskach albo w urzędach ale nic dobrego od nich nie ma a wręcz przeciwnie, nawet wiele wyjątkowych podłości się zdarza.
    Sporo złego sprawie kresowej czyni nie tylko Dziedziczak ale też mu podobni i znim związani jak Falkowski i Dzieciołowski, co się panoszą po fundacjach rządowych i rozdawaniem publicznych pieniedzy rozsiewają niezgodę i wręcz przymuszają do haniebnych zachowań.
    Taki Okinczyc za dostawane grube miliony już dawno dał się poznać jako propagandysta nawołujący do integracji czyli zwijania polskości. Ostatnio grube miliony poszły tez do Klonowskich i Kuriera i już widać jak za to muszą odpłacać, nieustannym atakiem na polskie niezależne organizacje i liderów. Ale taka jest t gra, Dziedziczak przez swoich ludzi w fundacjach rozdziela pieniądze, w zamian wymaga określonych działań, a celem jest rozbicie i zmarginalizowanie siły Wilniuków.
    Co jedno w tym miejscu warto zaznaczyć, zamiary tych niszczycieli polskości nie powiodą się, Wilniucy przetrwają także te nagonkę jak przetrwali Hitlera, Stalina i Landsbergisa. Bo polskie dziedzictwo Wileńszczyzny jest więcej warte niż srebrniki za które przekupuje się usłuzne media czy pojedynczych ludzi.

  10. Pierwszym i najważniejszym obowiązkiem polityki zagranicznej RP, a szczególnie przedstawicielstw dyplomatycznych, jest wspieranie Polaków, Rodaków poddawanych dyskryminacji za polskość.
    Tymczasem gdy w 2017 roku Doroszewska została ambasadorem w Wilnie, podczas pierwszej konferencji zaszokowała stwierdzeniem, że wprowadzanie języka litewskiego do polskich szkół na Wileńszczyźnie było „zupełnie naturalne i słuszne”. A jako priorytet swej misji ogłosiła – bezpieczeństwo i obronę Litwy, w dalszej kolejności infrastrukturę i energetykę. A daleko na samym końcu wspomniała o monitorowaniu praw polskiej mniejszości… Takie postawienie sprawy było szokujące, tym bardziej że wiadomo jak ważna jest oświata i jak bardzo litewskie władze w polskie szkolnictwo uderzają (choćby „reformy” z 2011 roku tak oprotestowane, nawet ze strajkami włącznie). A tu nagły cios w plecy od kogoś, kto niby miał być sojusznikiem. Później zresztą z inspiracji Falkowskiego ambasador Doroszewska, łamiąc wszelkie standardy i przekraczając kompetencje, wzięła czynny udział w nagonce na Związek Polaków i prezesa tej organizacji. Zdaniem większości obserwatorów to najsłabsza ambasador RP na Litwie od czasów niesławnego Widackiego, powszechnie uważanego za litewskiego ambasadora na Litwie, choc przysłanego z Warszawy. Wydawało się że do tamtego poziomu dna już nie da się dorównać.

  11. Piotr Stefański

    Szlag trafia kiedy czyta się coś takiego…
    Ludzie tam od pokoleń robią wszystko, aby polskość nie zginęła… Ich patriotyzm, oddanie, pielęgnowanie tego wszystkiego co polskie. A tu przychodzą takie urzędnicze miernoty jak Falkowski, za przeproszeniem dupki i uważają, że są lepszymi Polakami???

    „Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić”

  12. MSZ i podległe podmioty od dawna nie służą Polakom na Kresach. Finansują podmioty ewidentnie służące rozbijaniu jedności polskiego społeczeństwa. Finansują ludzi, którzy nigdy nie zostali wybrani przez polską społeczność na swoich przedstawicieli.

  13. Falkowski to marionetka Dziedziczaka. Przyznał to sam ex dyplomata i dziennikarz Witold Jurasz.
    Giedroyciowcy wszędzie obsadzają swoich: Przełomiec w mediach, Kowal wszędzie, Dzięciołowski w fundacjach – same antykresowe persony!!

Comments are closed.